niedziela, 18 października 2015

Sezon 2 / Rozdział XI ''Zemsta"


Oczami Hayley:
- Caroline?! Klaus?! - byłam naprawdę zaskoczona jak i zażenowana  tym co przed chwilą zobaczyłam.
- Wiem jak to wygląda, ale to nie jest tak jak myślisz. - zaczęła się tłumaczyć moja przyjaciółka, ale co z tego jak ja i tak wiedziałam swoje.
    A tak ją prosiłam, żeby mu nie ufała, bo tak się składa, że wiem jaki potrafi być Klaus. Aż za dobrze to wiem.
    Wystarczyło pokazanie wspomnień, aby Caroline zmieniła o nim zdanie i zaczęła się z nim całować i Bóg wie co jeszcze robić w przymierzalni?!
- To nie moja sprawa. Nie musisz się tłumaczyć. - powiedziałam i tym razem spojrzałam morderczym wzrokiem na Pierwotnego, który był rozbawiony całą tą sytuacją.
- Ale...- Forbes chciała mówić dalej, jednak Mikaelson miał czelność jej przerwać. I to jest dżentelmen?
- Hayley ma rację. To nie jej sprawa i niech pilnuję swojego nosa. - uśmiechnął się a w jego oczach było widać triumf, podczas gdy ja o mało nie wybuchnęłam ze złości.
- Muszę już lecieć. Masz może czas dziś wieczorem, tak dawno się nie widziałyśmy. Musimy obgadać parę rzeczy, tylko we dwie. - odrzekłam z wyższością, patrząc na Klausa z pogardą.
- Nie zupełnie. Idę na bal...z Klausem. - powiedziała zmieszana wampirzyca.
- Że co?! Dobra, nieważne. Będzie lepiej jak już pójdę. - oznajmiłam, dając upust swoim poirytowanym emocją. - Jak będziesz miała kiedykolwiek dla mnie czas, to zadzwoń. - rzuciłam na odchodne i wyszłam trzaskając drzwiami od sklepu.

Oczami Caroline:
Wieczór:
    Kończyłam właśnie swoje przygotowania do balu, gdy nagle zadzwonił dzwonek. To zapewne Klaus. Jak dobrze i bezpiecznie jest go mieć przy sobie w takiej chwili.
    Dzięki nie mu już nie byłam tak podenerwowana jak wcześniej. Chyba opłacało się siedzieć z nim w jednej przymierzalni. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i ostatni raz przejrzałam się w lustrze, aby już za chwilę pojawić się w drzwiach.
- Dobry wieczór. Gotowa na wojnę? - spytała rozbawiona Hybryda, ale mi jakoś niespecjalnie było do śmiechu. W końcu nadarzyła się okazja o której tak bardzo marzyłam.
- Zawsze. Byłam na nią już gotowa od pół roku, a teraz czuję, że jest odpowiedni czas, aby wreszcie to zakończyć. - powiedziałam już nie co pewniejsza siebie. Klaus wyszczerzył zęby ciesząc się z tego co mówię.
    Spojrzałam z pod rzęs na jego ubiór i koniecznie muszę go namówić, żeby częściej się tak ubierał. Wygląda naprawdę przystojnie. Biała koszula świetnie opina jego mięśnie. Aż miałam ochotę zdjąć jego marynarkę i rozerwać jego koszulę, aby podziwiać jego wyrzeźbione ciało.
    Chyba przejrzał mnie o czym myślę, bo wpatrywał się we mnie jak w obrazek.
- Nad czym tak myślisz? - spytał, wyczekując z nadzieją na prawdziwą wersje, którą z pewnością przewidział.
- Nad moim planem. - skłamałam. A Klaus otworzył buzię ze zdziwienia. Chyba się rozczarował moją odpowiedzią, bo nie co posmutniał.
- Mam nadzieję, że mnie w niego wtajemniczysz? - pokiwałam głową w geście zgody. - Nie mogę się doczekać. - uśmiechnął się chytrze, po czym skierowaliśmy się do jego auta.
    Po paru minutach dzięki GPS dojechaliśmy na miejsce. Pierwotny pomógł wysiąść mi z gracją z samochodu. Budynek, tak jak się domyślałam był ogromny i zapierał dech w piersiach. Cały Steven, lubi szpanować.
    Przed wejściem przywitał nas lokajl służbowym uśmiechem i sprawdził nasze nazwiska na liście. Gdy już skończył zaprosił nas do środka i pierwsze co zrobiłam przed wejściem to jeszcze silniej ścisnęłam rękę mojego towarzysza, tak jakby ten gest miał dać mi odwagi i otuchy.
    Pierwszym pomieszczeniem był elegancki hol oświetlony ogromnymi świecami. Większość pokoi na dolnym piętrze była otwarta, tworząc iluzję, jednego, wielkiego pomieszczenia. Wszystkie te pomieszczenia wypełniał tłum zapewne wampirów, którzy swobodnie przechadzali się po posiadłości Stevena. Kierując się w głąb domu, zauważyłam coś, co w ogóle mnie nie zdziwiło. Mianowicie ludzi, a bardziej niewolników, którzy stali po lewej stronie pokoju, zmanipulowani i nieświadomi co ich czeka. Są potraktowani jak jakieś zabawki, którymi najpierw się bawisz, a potem gdy ci się znudzą rzucasz w kąt. Tak, to było bardzo w stylu Stevena.
- Nie mogę na to patrzeć. - westchnęłam i pokiwałam głową z niedowierzaniem.
    Klaus ku mojemu zaskoczeniu, chwycił mnie za dłoń i wyprowadził z sali, w której przed chwilą się znajdowaliśmy.
- Mogę cię o coś spytać? - spytał, zamyślony Pierwotny.
- Oczywiście.
- Dobrze wiesz, że kiedyś robiłem i mógłbym dalej robić to samo co twój ojciec, a mimo wszystko jestem tu z tobą i często przebywasz w moim towarzystwie. Dlaczego, Caroline? Czym sobie zasłużyłem? - spojrzałam na niego spod swoich niebieskich tęczówek i analizowałam w głowie to co powiedział. Sama nie wiedziałam co mu na to wszystko odpowiedzieć.
- Po pierwsze, znam twoją lepszą stronę i wiem, że potrafisz być miły, sympatyczny, wesoły. - Klaus na te słowa roześmiał się, a mi zrobiło się lepiej na duszy. - A po drugie on nie jest moim ojcem. - zagroziłam mu palcem, a on pokiwał głową w geście zrozumienia. Pewnie jeszcze przeprowadzalibyśmy tą rozmowę, gdyby nie dźwięk mojego wroga.
- Panie i Panowie, proszę o uwagę. - stanął na schodach, skąd każdy miał na niego dobrą widoczność. Odezwawszy się swoim jadowitym głosem, wszystkie pary oczu zwrócili się na niego. - Bardzo dziękuję za przybycie. - uśmiechnął się swoim fałszywo - złowieszczym uśmieszkiem, akurat w moim kierunku. - Zgodnie z tradycją  wieczór rozpoczyna się tańcem, ale pozwolicie, że ja wprowadzę trochę inne zasady i najpierw przedstawię Wam mojego syna. - nagle zza tyłów Stevena, wyłonił się Dean. O mało oczy nie wyskoczyły mi z orbit na ten widok. Jak to możliwe, że to jest jego syn?! Przecież byliśmy razem i o mój boże...byłam ze swoim bratem!

   Oczami Deana:
    Gdy ojciec przedstawił mnie swoim gościom, każdy patrzył się z zainteresowanie w moim kierunku, ale mnie to nie obchodziło. Wyłapując wzrokiem, Caroline, tylko jej poświęciłem uwagę. Nie chciałem, aby dowiedziała się w ten sposób i patrzyła teraz na mnie z twarzą pełną bólu. W dodatku przyszła z tym nędznym Klausem, gdyby nie on, Caroline już dawno by wiedziała. Nagle usłyszałem coś co zbiło mnie z tropu.
- Jednak o moim synu już pewnie wszyscy słyszeli, a teraz czas, abym powiedział wam i o mojej córce. - nie rozumiałem, czemu chciał wygłosić to publicznie, przecież nie taka była umowa.
    Spojrzałem na moją byłą dziewczynę, a teraz jak się okazuję siostrę, która była cała roztrzęsiona.
- A więc przed laty,  miałem romans. - nagle wszyscy zgromadzeni byli zdziwieni tym co powiedział. - I wiem co sobie teraz o mnie myślicie, ale każdy z nas ma jakieś chwile słabości. Akurat byłem w separacji z moją żoną i dalej wszystko samo się potoczyło. Dean, długo się na mnie gniewał i wcale mu się nie dziwę, ale w końcu zaakceptował to. Przepraszam, że musicie się tego dowiadywać w takich okolicznościach, ale bardzo mi zależy, abyście poznali moją córkę - Caroline. - nie mieściło mi się to w głowie jak mógł wygadywać takie rzeczy i w dodatku udawać dobrego tatusia. A te wampiry  jeszcze to wszystko łyknęli.

    Oczami Klausa:
    Gdy Caroline usłyszała jak ten potwór wypowiada jej imię aż zastygła w bez ruchu. Wszyscy tym razem zwrócili się ku niej i wręcz przewiercali ją wzrokiem.
- Nie pozwól się zdominować. Pamiętasz nasz plan i wiesz co mamy robić? - spytałem dla upewnienia i poczułem na sobie oburzony wzrok Stevena, który zapewne podsłuchiwał to co właśnie szeptałem Caroline na ucho. - Postaw mu czoła i nie daj znać po sobie, że jesteś słaba. W końcu to ty miałaś dziś triumfować. - szepnąłem, delikatnie masując jej ramię, dzięki temu zyskałem sobie uwagę blondynki, która w dalszym ciągu była oszołomiona. Podeszła do swojego ojca, a każdy bił jej brawo. Ucieszyłem się w duchu, że wampirzycę w ogóle nie traci ze mną kontaktu wzrokowego. To znaczy, że mi ufała.
- Prawda, że podobna do mnie. - powiedział Steven i objął ją ramieniem, na co Forbes jeszcze bardziej zrobiła się podenerwowana.
    On nie jest głupi, na pewno przewidział, że mamy jakiś plan, a teraz chcę zmanipulować Caroline.
- Nie! - odrzekła stanowczo wampirzyca. - Nie wierzcie mu. Wcale nie jestem podobna do ciebie. - warknęła w jego stronę. - Teraz udajesz ojca roku, a tak naprawdę jesteś potworem. - zmierzył ją wzrokiem, a goście zaczęli cicho pomrukiwać.
- Prawda jest taka, że...- czułem, że chcę to powiedzieć, ale wyglądało to co najmniej tak jakby miała wyrzuty sumienia. Jakby wcale nie chciała tego mówić.
- Przepraszam za córkę, po prostu to jej pierwsze wystąpienie przed taką dużą ilością osób. W dodatku przechodzi okres buntu, a chyba domyślacie się jak to się kończy. - wyprzedził Caroline i wyśpiewał te kłamstwa jak z nud. - Nie zatrzymuję was już, a więc czas na taniec. Życzę miłej zabawy. - odrzekł i kazał iść swojej córce oraz synowi za nim. Nie wiele myśląc, poszedłem w tam tym kierunku.

Oczami Caroline:
    Poszłam posłusznie za moim ojcem i czekałam cierpliwie na dalszy bieg wydarzeń. W zasadzie to nie wiem czemu to zrobiłam. Jak mogę pozwolić na to aby mną rządził? Podpowiadała podświadomość, jednak ja jej już nie słuchałam, tylko szłam jak zaczarowana za tym potworem.
    Za sobą zobaczyłam Deana, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że unika ze mną kontaktu wzrokowego.
- Co ty wyprawiasz?! - nagle ozwał się Steven, a ja aż stanęłam przed nim z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Teraz gdy nikt nie patrzy, widać jaki jest naprawdę.
- To co powinnam dawno temu.
- Chcesz mnie ośmieszyć? - podniósł jedną brew do góry i podszedł bliżej, jakby szukał w moich oczach odpowiedzi. - Przecież wiesz, że ze mną nie wygrasz. - powiedział to tak, jakby ten fakt był oczywisty. - W taki sposób ośmieszyłaś samą siebie. Chciałem cię przedstawić a ty tak mi się odwdzięczasz?! - wrzasnął i uderzył mnie z pięści w twarz.
    Wtedy jak na zawołanie przypomniałam sobie o wszystkim co miałam zrobić. Przecież nie mogę dać mu sobą pomiatać. Już nie. Pozbędę się go, choćby nie wiem co.
    Dotknęłam piekącego policzka i zaczęłam się boleśnie śmiać, na co i Dean i Steven patrzyli z rozdrażnieniem.
- I ty się nazywasz ojcem? Tak postępuję tata? Jesteś świrem i cieszę się, że nie jestem taka jak ty. Gdyby tak było chyba bym się zabiła. Co, pewnie nie miałeś się na kim wyżyć, więc specjalnie zaprosiłeś mnie do tych celów? - znów wybuchnęłam śmiechem, a wampir zacisnął pięść aż zbielały mu knykcie.
- Nie uderzysz jej już. - powstrzymał go stanowczym ruchem, długo nieobecny Dean.
- O, widzę, że narodziła się w tobie więź braterska. Były chłopak, który okazuję się być twoim bratem, tego jeszcze nie było.
- Przepraszam cię. Chciałem ci powiedzieć prawdę, ale Klaus nie chciał mnie wpuścić. Ja sam dowiedziałem się nie dawno. - zaczął się tłumaczyć, nadal stojąc blisko swojego ojca, aby nie zaatakował.
- Było tyle chłopaków w Rosewood, a ja akurat musiałam zakochać się w tobie. - pokręciłam w głowie z niedowierzania, nadal śmiejąc się histerycznie.
- Wybaczcie, że przeszkadzam w tym jakże uroczym spotkaniu rodzinnym, ale przyszedłem po moją towarzyszkę. - wtrącił się Klaus, który wszedł do pomieszczenia. Od razu spadł mi kamień z serca.
- Mikaelson. Jaki to zaszczyt cię tu gościć. - powiedział z udawanym podziwem Steven.
- No popatrz, a mi się w ogóle tu nie podoba. Drętwy nastrój, zabraliście mi towarzyszkę i jeszcze organizatorzy tacy nie wychowani, aby bić tak piękną damę. - uśmiechnęłam się w duchu na jego słowa, ponieważ nie było mi dane zrobić tego w realu, w dodatku w takiej chorej atmosferze.
- Słuchajcie, jeśli coś knujecie, powinniście wiedzieć na wstępie, że wszyscy mężczyźni, którzy tam są, to moi słudzy, a więc nawet nie bierzcie się za to co zamierzacie. - ostrzegł nas Steven.
- Myślisz, że mnie - Pierwotną Hybrydę to przestraszy? Błagam cię, nie z takimi miałem do czynienia i jakoś dawałem radę. To naprawdę satysfakcjonujące ile twoich ''ludzi'' zginie. Dziwne, że tego nie przewidziałeś. - powiedział wyraźnie rozbawiony Klaus.
- Nie bądź tego taki pewny!
- Zabiłam tam tych sługusów bez problemu, zabije i tych. - odrzekłam pewna siebie.
- A więc na co czekasz? - spytał mój ojciec, popędzając mnie jednocześnie do działania. Przybrałam pozę pełnej gotowości i czekałam na to co ma nadejść.
Nagle do pomieszczenia wparowało sześć wampirów, którzy zaczęli atakować mnie i Klausa.
    Zajęłam się jakimś niewysokim chińczykiem i czarnoskórym, z którymi dość długo walczyłam, ale za to to ja cały czas wygrywałam. W prawdzie byli nie ugięci, ale na pewno nie aż tak dobrzy, aby sobie ze mną poradzić.
    Pierwotny natomiast pomagał sobie w inny sposób, gryząc wszystkie swoje ofiary, które nawet nie zdążyły go zaatakować. Gdy skończył, jego oczy, znów wróciły do normy, a ciała ofiar leżały na ziemi całe we krwi.
- I co powiesz na to? - spytałam podchodząc do lekko zdziwionego Stevena.
- Jestem pod wrażeniem. Jak widziałem cię ostatnim razem, byłaś taka bezbronna. - wiedział jak uderzyć w mój słaby punkt. Natychmiastowo przypomniałam sobie ten dzień w którym mnie torturował. Jednak to był pierwszy raz i ostatni.
    Uśmiechnął się do mnie żałośnie a ja miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Zresztą co mnie powstrzymuję, przecież mam do tego genialną okazje. Chcę, żeby poczuł to samo, co ja przez te wszystkie długie miesiące.
     W wampirzym tempie wyjęłam kołek z białego dębu spod moich pończoch i próbowałam wbić go w kierunku wymarłego już serca, mojego ojca. Chciałam go zabić natychmiastowo i nic ani nikt by mnie nie powstrzymało. Nawet Pierwotny.
    Jednak ku mojemu zdziwieniu on zdołał złapać kołek w rękę i zwrócić go w moją stronę. Mi również udało się go złapać i postanowiłam, że teraz podejdę bliżej niego, aby mieć lepszy dostęp do wbicia mu tego kołka.
- Klaus idź zabić tam tych, ja dam sobie radę. To sprawa między mną a tym draniem! - wrzasnęłam i nie wiele myśląc ruszyłam z moją bronią na Stevena.
    Uderzyłam go z nogi w bok, na co się skulił, ale i tak nie na wiele się to zdało, ponieważ już za chwilę zostałam popchnięta na jedną z sąsiednich ścian. Wstałam natychmiastowo, aby wróg nie mógł zaatakować pierwszy i zamachnęłam się ponownie do niego, ale bez powodzenia, gdyż ten zdążył się wybronić.
    Następnie przyszpilił mnie przy ścianie i chciał wykręcić kark, gdy ja z warknięciem uderzyłam głową w jego czoło. Na moment pozwoliło mi to przejąć pałeczkę. Uniosłam kołek z białego dębu w górę i wcelowałam w jego rękę.
- Nie wygrasz tego. Nie masz szans! Jesteś nic nie wartym bękartem! - wykrzyknął mi prosto w twarz, a ja czułam się taka poniżona i gorsza. Jednak przypomniały mi się słowa mężczyzny, którego naprawdę uważałam za ojca a który już nie żyję. ' Kocham Cię. Dla mnie będziesz zawsze najlepsza.' Słysząc te słowa, zdobyłam w sobie ile tylko miałam sił i uderzyłam go nogą w twarz. Tym razem nie pudłowałam.
    Jednak ku mojemu zdezorientowaniu, zdjął w wampirzym tempie krawat, odwrócił mnie tyłem do siebie i zaczął nim dusić. Nie mogłam złapać oddechu i nawet przez chwilę myślałam, że skręci mi kark, a potem  już będzie za późno. Moje ręce zaczęły robić się bezwładne przez co kołek wypadł mi na ziemię.
    Myśląc na szybkich obrotach ugryzłam go w rękę, na co krzyknął i odwróciłam się w jego kierunku, ale nigdzie nie było go widać.
    Nagle wszystko zadziało się naprawdę szybko. Mój mózg na początku nie chciał zarejestrować tego co się stało.
    Otóż Steven z zaskoczenia chciał mnie zaatakować a Dean w porę uratował mi życie, jednocześnie sam na tym cierpiąc. W jego sercu, zobaczyłam kołek ten sam, którego parę minut temu miałam w rękach.
    Mój były leżał na podłodze i nawet nie miał siły się już podnieść. Następnie mój wzrok pokierował się na Stevena, który był szczerze zdziwiony zaistniałą sytuacją. Pierwszy raz zobaczyłam, aby był aż tak przerażony.
- Coś ty zrobił. - powiedziałam, a słowa łamały mi się w połowię.
- Nie wiem, przecież...- sam nie miał pojęcia co powiedzieć, nawet nie mógł sprostować zdania. Oby dwoje byliśmy tym faktem zaskoczeni.
- Uratowałeś mi życie. - skierowałam się do Deana, a z oczu zaczęły mi płynąć łzy.
- Gdy już jesteśmy przy takim finale, muszę wam powiedzieć prawdę. Nie jesteście rodzeństwem. Skłamałem. Byłeś adoptowany. - spuścił wzrok, a nasza dwójka za to wpatrywała się z zażarłością na niego. - Przepraszam synu, za wszystko. - powiedział po raz pierwszy całkowicie szczerze i ulotnił się w sekundzie. Jak on mógł tak go zostawić? No tak, przecież on myśli tylko o sobie.
- Caroline...- wydukał Dean. Było widać, że bardzo cierpi. Widząc ten widok, jeszcze bardziej zaczęłam szlochać. - No popatrz, jednak nie jesteśmy rodzeństwem. A mogło nam jeszcze wyjść. - uśmiechnął się z grymasem bólu, a ja położyłam się tuż przy nim, aby móc patrzeć w jego oczy. - Wybacz, mojemu ojcu. To znaczy już nie mojemu. On jest chory i  nie da się go naprawić. Nie ma to jak dowiedzieć się o takich przełomowych sprawach w czasie śmierci. - zaczął tłumaczyć, a ja pogładziłam jego policzek i spojrzałam na niego troskliwie.
- Dean, jak możesz go jeszcze bronić? Jesteś taki dobry. - wypowiedziałam to zdanie przez łzy i przybliżyłam się jeszcze bardziej niego.
- Przepraszam, Caroline. Za wszystko. Tak dużo razy cię okłamałem i sprawiłem że straciłaś czło...
- Ciii. - przerwałam mu, nie chcąc teraz tego słyszeć. Dotknęłam palcem jego ust, aby go uciszyć. - Nie myśl teraz o tym. Wybaczam ci wszystko, zresztą ja sama nie byłam święta. Wiem, że się pogubiłeś przez Stevena, ale ja ci wybaczam. Tak poza tym uratowałeś mi życie, więc wiedz, że zawsze będziesz w moim sercu. - szepnęłam, nie wierząc w to co się teraz dzieję.
- Chyba już czas, żeby umrzeć. Kocham cię, Caroline i zawsze tak było. - powiedział, a na jego ustach pojawiła się czerwona ciecz.
- Nieee, nie możesz jeszcze umrzeć. Musisz żyć! - zaczęłam lamentować. - Nie zniosę kolejnej straty.
- Musisz. Jesteś silna. - powiedziawszy to, oddałam mu ostatni pocałunek w usta. Przymknęłam oczy, aby oddać się tej chwili, gdy nagle poczułam, że tętno Deana jest nie wyczuwalne. - Kochanie, obudź się. Proszę! - zaczęłam wrzeszczeć.
    Nagle do pokoju wparował Klaus cały we krwi.
- Co tu się stało?
- Nie żyję. - powiedziałam i wskazałam palcem na mojego byłego.
- Caroline, musimy uciekać. - jego słowa odbijały się w moich uszach niczym echo.
- Co? - odrzekłam zmieszana, wciąż wpatrując się w Winchestera.
- Posłuchaj co teraz do ciebie powiem. - powiedział stanowczo i skierował mój podbródek na siebie.
- Musimy uciekać. Skręciłem kark Stevenowi i całą resztę też zabiłem. Mamy okazje żeby spalić go żywcem. Chodź. - złapał moją rękę i już chciał się kierować do wyjścia, gdy nagle przypomniałam sobie o Deanie.
- Bez niego nie pójdę. Nie chcę żeby tak zginął. - teraz to ja byłam stanowcza i zdeterminowana.
- Ja go wezmę. - wyjął z niego kołek, po czym przełożył go sobie przez ramię.
    Wybiegliśmy w wampirzym tempie z posiadłości, wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy z piskiem opon. Gdy znajdowaliśmy się już trochę dalej od posiadłości, nacisnęłam czerwony guzik w pilocie, po czym cała rezydencja spłonęła. Wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą, że nigdy więcej już nie zobaczę mojego wroga.


________________________________________________________
Hej :* Wiem, że rozdział miał być w piątek, ale miałam zbyt dużo obowiązku żeby się wyrobić, dlatego też dodaję dopiero dzisiaj. Wiem, że nie którzy chcieli, aby coś zadziało się pomiędzy Caro a Klausem, ale niestety tematem przewodnim była zemsta na Stevenie. W każdym bądź razie będzie jeszcze dużo okazji do wspólnych balów :) Co sądzicie o śmierci Deana i Stevena? Liczę na Wasze motywujące komentarze! 
Czytasz=Komentujesz

6 komentarzy:

  1. Łoooł! No to się wreszcie podziało! Hayley mnie wkurzyła w tym rozdziale, to jej ostatnie zdanie było bardzo nie na miejscu, biorąc pod uwagę, jak sama się ostatnio zachowywała. No ale cóż.. W sumie ja nigdy jej nie lubiłam i nigdy jej nie polubię, choćby nie wiem, co się wydarzyło.
    Scena balu z Caroline i Klausem bardzo mi się podobała, widać było już tę więź łączącą ich. Ogromny plus!
    Kiedy Steven uderzył Care w twarz, miałam już na niego takie nerwy, że szok. Myślałam, że Caroline zachowa się nieracjonalnie pod wpływem emocji i w ogóle, ale jednak dała radę. I dobrze postąpiła, jak dla mnie. Sama próba zabójstwa Stevena była fajna, taka niespodziewana i w ogóle, ale z drugiej strony do przewidzenia było, że się nie uda. Szkoda mi Deana, trochę mnie przedtem denerwował, ale jednak nie powinien umierać. No i w ogóle zapomniałam napisać, że tak się właśnie domyślałam, że Dean będzie synem Stevena. Jakoś przy tym, jak Dean ostrzegał Care (tak mi się wydaje) kilka rozdziałów wcześniej.
    W każdym razie - ja się cieszę, że wróciłam do domku, zjadłam obiadek i patrzę, a tutaj nowy rozdział! Wyszedł Ci super, no i z niecierpliwością czekam na rozdział kolejny!
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, miałam ochotę na jakąś akcję Klaroline, lecz to było nawet jeszcze lepsze! Zacznę może od tego, że trochę szkoda mi Hayley. Koszmarnym uczuciem jest, gdy przyjaciółka wybiera faceta zamiast ciebie. Ale mówimy tu o Klausie, więc to w pełni usprawiedliwione:))
    Nie spodziewałam się tego, że Dean mógł być adoptowany. A co do Stevena i jego przemówienia - klasyczne zagranie, nie ma się co dziwić. Care zamknęła pewien rozdział w swoim życiu i mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej. Choć nie powinnam się łudzić, prawda?

    L x

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć. Dzisiaj założyłam bloga. Byłoby fajnie gdybyś na niego rzuciła okiem :) Glifeandstyle.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne....poprosu inaczej tego nie opiszę. Czekam na nexta.
    Ps. Życzę weny. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Omg! Super! Z niecierpliwością czekam na następny :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaprosiłaś mnie, więc jestem. :) Bardzo ciekawy rozdział i muszę przyznać, że się wciągnęłam. :D Szkoda mi Deana. Zdążyłam go polubić. Za to Stevena nie szkoda mi w ogóle, Zasłużył na to. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. :*

    OdpowiedzUsuń